- Cześć mam na imię Agnieszka, mamy wspólnego znajomego - usłyszałam w telefonie.
- Masz jutro czas? Wiesz, likwidują jakąś restaurację. Przyjedź jutro o 10 zobaczymy co tam jest - ciągnęła moja rozmówczyni.
W sobotni, marcowy, zimy poranek spotkałyśmy się w umówionym miejscu. Agnieszka od razu dostała szału! - Widzisz to, jak można, będę płakać, ludzie są straszni, dlaczego...?
Zaczęła biegać, zrzucać foliowe płachty, oglądać, przerzucać a kątem oka widziałam że naprawdę jej przykro. Okazało się bowiem, że meble i przedmioty zostały około roku temu wyrzucone na zewnątrz. Przez ten czas przykryte były tylko niebieską folią co jak się domyślacie nie zabezpieczyło nieczego.
Piękna bideemajerowska kanapa zgniła, drewno rozpadało się w rękach, kilkadziesiąt krzeseł wołało o pomstę do nieba, ze szklanych dekoracji i zastawy można by ułożyć charakterystyczną PRL-owską mozaikę.
Słońce lekko wyjrzało zza chmur, rozświetlając plac na którym buszowałyśmy, Aga wydobywała to tu to tam pojedyncze przedmioty, i roztaczała wizję przywrócenia ich do życia.
Moją uwagę przykuł fotel ze spleśniałą, zagrzybioną tapicerką, ale jego forma była cudna i już widziałam go "po".
W pracowni, ku mojemu zdumieniu okazało się, że drewno jest w
doskonałym stanie
i kilkoma zabiegami udało się je oczyścić. Następnie
fotel dostał nowe ubranie, nowe środki i wyściółki (udało się uratować
siedzisko na sprężynach).
Wybrałam dla niego tkaninę nazwaną przeze mnie Oczy Picasso. Fotel jest mój :) nie byłam w stanie go sprzedać. Jest cudownie wygodny, świetnie trzyma plecy i jest idealny wysokością do mojego wzrostu.
PS Dzięki Aga!